Ojciec Pio był bardzo związany ze swymi rodzicami. Kochał ich i darzył wielkim szacunkiem. Często wspominał, jak wiele im zawdzięcza. Byli nie tylko jego pierwszymi nauczycielami życia i wiary, opiekunami w okresie dzieciństwa, ale również dyskretnymi świadkami rozwijającego się w nim powołania i pierwszych mistycznych doznań.
Doceniał wysiłek, jaki włożyli w jego edukację oraz troskę, jaką otoczyli go po święceniach, gdy przez sześć lat z powodu choroby nie mieszkał w klasztorze, tylko w rodzinnym domu.
Szczególnym uczuciem darzył matkę, która mimo wielu obowiązków zawsze znajdowała czas i siłę na rozmowę z dziećmi czy na przygotowanie, specjalnie dla nich, ulubionej potrawy. Pamiętał swój ból, gdy jako piętnastoletni chłopiec żegnał się z nią przed wyjazdem do nowicjatu.
Wielką wdzięczność odczuwał do ojca, człowieka prostego i analfabety, który potrafił zrozumieć, że marzenie dziesięcioletniego chłopca o pójściu do zakonu, to nie zwykły kaprys dziecka, i emigrował do Ameryku, by zarobić na naukę syna. Zdarzyło się kiedyś, że ktoś powiedział do Ojca Pio: ?Ojcze, byliśmy na cmentarzu, żeby pomodlić się na grobie Ojca rodziców”. A Stygmatyk, uśmiechając się, odparł: ?Znaleźliście najlepszą drogę, by otrzymać to, o co prosicie”.
Matka ? Maria Giuseppa De Nunzio
Urodziła się 28 marca 1859 roku w rodzinie drobnych ziemskich właścicieli. Należało do nich pole na Piana Romana, winnica i budynek gospodarczy oraz dom przy ulicy Matki Bożej Anielskiej w Pietrelcinie.
Była kobietą zdecydowaną i odważną ? potrafiła przekonać męża do swych pomysłów, choćby w kwestii gospodarczych inwestycji, nawet kosztem przejściowego zadłużenia rodziny. W dodatku przedsięwzięcia, do których go namówiła, zawsze okazywały się trafne.
Zapamiętano ją jako osobę poważną, religijną, budzącą szacunek u ludzi. Zadbana i pedantycznie czysta, choć w ubogim stroju, mimo upływu czasu zachowała dziewczęcy wdzięk i zgrabną sylwetkę. Urodziła siedmioro dzieci. Za swego życia pochowała troje (dwoje zmarło w wieku niemowlęcym).
W wielu biografiach Ojca Pio możemy znaleźć informacje o ciężkiej pracy, jaką tato Ojca Pio musiał podejmować, by utrzymać rodzinę. Spróbujmy jednak zebrać ? z różnych źródeł ? najważniejsze obowiązki powszedniego dnia, jakim musiała sprostać jego matka, podobnie jak i inne kobiety w tamtych czasach.
Giuseppa De Nunzio zaczynała swój dzień wcześnie, jak większość ówczesnych wiejskich gospodyń, a więc o godzinie… ósmej, tyle że oznaczało to naszą godzinę trzecią rano, ponieważ chłopi południowych Włoch posługiwali się wtedy własną, odmienną od urzędowej miarą czasu.
Kilka razy w tygodniu o tak wczesnej porze wychodziła do wspólnego dla mieszkańców Pietrelciny pieca chlebowego, by z zarobionego wcześniej ciasta, zwykle kukurydzianego, wypiec chleb i placki. Po powrocie karmiła zwierzęta, doiła owce i kozę, z mleka robiła ser. W domu rodziny Forgione ? o czym wspominał Ojciec Pio ? nikt nie lubił mleka, zatem cały jego zapas przeznaczano na różnego rodzaju sery wytwarzane przez matkę.
Potem szła po wodę do najbliższego miejskiego kranu (przy Porta Madonnella). Odległość nie była duża, ale wyprawę tę musiała powtarzać kilka razy dziennie, a wspinanie się po kamienistej, śliskiej (szczególnie zimą) drodze z wielkim glinianym dzbanem na głowie było niezwykle uciążliwym obowiązkiem.
Jak każda gospodyni, Giuseppa przygotowywała rano posiłki dla dzieci, a następnie szła do pobliskiej rzeki Tamaro (pięć kilometrów w jedną stronę) z cebrzykiem pełnym bielizny do prania. Ta praca zabierała jej kilka godzin, choć oczywiście nie każdego dnia. We wspomnieniach powtarza się często opinia, że była osobą przywiązującą wielką wagę do czystości ubrania swojego i innych członków rodziny.
Często pomagała mężowi w polu na Piana Romana. Do jej codziennych obowiązków należała pielęgnacja kwiatów, warzyw i ziół. W czasie zbiorów, czyli w tamtych warunkach kilka razy w roku, pracowała na równi z mężczyznami od rana do wieczora. Wracała z pola przed mężem, żeby przygotować ciepłą kolację dla całej rodziny. Pracowała tak, nawet będąc w ciąży ? wiemy, że w dniu urodzin małego Franciszka (późniejszego Ojca Pio) była jeszcze w południe na Piana Romana i czując pierwsze skurcze, sama wróciła do miasta ? prawie godzina ścieżką przez las i strome zbocza góry.
Gdy dzieci były małe, codziennie wieczorem chodziła je usypiać ? a spały w kilku miejscach, w porozrzucanych po Rionie Castello ?domach” rodziny Forgione. Opieka nad dziećmi, rozmowy z nimi, wychowanie należały wyłącznie do niej. Niejednokrotnie potrafiła przeciwstawić się mężowi, gdy bez powodu traktował dzieci szorstko czy zbyt nerwowo.
Po kolacji i wspólnej modlitwie przygotowywała jeszcze ciasto na następny dzień i wreszcie mogła oddać się przeróżnym drobnym pracom domowym, jak sprzątanie, mycie, szycie, reperowanie ubrań.
Dzień kończyła między godziną drugą i trzecią ? czyli między dwudziestą pierwszą a dwudziestą drugą naszego czasu.
Po wyjeździe Ojca Pio z Pietrelciny Giuseppa De Nunzio kilka razy odwiedziła syna w San Giovanni Rotondo. Nigdy nie zwracała się do niego po imieniu, zawsze tytułując go ?Ojcem Pio”. Na przywitanie i pożegnanie całowała go w rękę. Pod koniec 1928 roku zapragnęła spędzić z synem Boże Narodzenie. Przybyła wówczas do San Giovanni Rotondo i tam podczas długo trwających nabożeństw w zimnym kościele nabawiła się zapalenia płuc.
Zmarła 3 stycznia w domu Mary Pyle, Amerykanki, córki duchowej Ojca Pio, pielęgnowana do ostatnich chwil przez syna.
Ojciec ? Grazio Forgione
Urodził się w Pietrelcinie 22 października 1860 roku. Jego rodzicami byli Michele Forgione i Felicyta D’Andrea, posiadający na własność kawałek ziemi i trzy małe izby przy Vico Storto Valle. Prawdopodobnie była to pierwsza własność w rodzinie, a dziadkowie Grazia należeli jeszcze do klasy tzw. braccianti, czyli bezrolnych chłopów, najmitów.
Grazio był mężczyzną niewielkiej postury, mierzył ok. 157 cm, ale przystojnym i silnym. Nie umiał czytać i pisać, jak większość ówczesnych mieszkańców południa Włoch. Umiał natomiast liczyć ? na palcach, ale dokładnie. Zapamiętano go też jako człowieka pogodnego, który w młodości lubił w wesołym towarzystwie, po pracy w polu, chodzić pod okna dziewcząt i śpiewać miłosne piosenki przy wtórze lutni, na której grał jego przyjaciel. Miał miły, ciepły głos. Niejedna dziewczyna się w nim kochała, z jedną o mały włos się nie ożenił, ale najwyraźniej w oko wpadła mu starsza o półtora roku Giuseppa De Nunzio, dziewczyna z rodziny bardziej zamożnej, której ? jak mówiono ? nie był wart. Widocznie jednak i ona pokochała tego sympatycznego i bystrego młodzieńca o czarnych oczach, skoro w 1881 roku pobrali się i zamieszkali w domu małżonki, przy ulicy Matki Bożej Anielskiej, gdzie urodził się ich pierworodny syn Michele. Majątek wniesiony w wianie przez żonę i pomnażany dzięki pracowitości Grazia pozwalał rodzinie na skromne, ale spokojne życie. Jedzenia w domu nie brakowało, natomiast trzeba było skrzętnie liczyć każdy grosz. Grazio znany był ze swej ?cnoty oszczędności” ? nie lubił trwonić pieniędzy ani zaciągać długów.
Jego dzień pracy zaczynał się przed piątą rano. Krzątał się po domu, zawijał w płótno kawał chleba, siodłał osiołka, przywiązywał za nim na sznurku kozę i wyruszał w drogę na Piana Romana. Ziemia w tej okolicy była żyzna, ale odpłacała tylko za solidnie wykonaną pracę. Od wczesnej wiosny do późnej jesieni przez cały upalny dzień ? orka, sianie, sadzenie, koszenie, zbieranie, młocka, mielenie ? wszystko własnymi rękami, często z pomocą żony i dzieci, czasem, przy okazji zbiorów, także wynajętych na placu robotników. Forgione wracał do domu po zachodzie słońca. Zasiadał z rodziną do kolacji, potem wspólnie odmawiali różaniec.
Dla dzieci nie miał wiele czasu, sam przyznał po latach, z wyczuwalnym żalem, że nigdy ich nie wziął na ręce.
Grazio nie interesował się polityką ? prawo wyborcze dostanie, jako analfabeta, dopiero w trzydziestym roku życia ? ale zdawał sobie sprawę ze złego stanu rzeczy. W ostatnim dziesięcioleciu XIX wieku sytuacja we Włoszech pogorszyła się bardzo. Przez włoskie miasta przeszły fale zamieszek spowodowanych głodem, które władza brutalnie tłumiła. Klęska nieurodzaju lat 1897-98 dotknęła Grazia osobiście. Dług zaciągnięty na naukę syna nie został spłacony. Liczył wciąż na nowo wydatki na szkołę i książki, i widział, że słabe zbiory nie wystarczą na pokrycie kosztów. Zrozumiał jednak coś, co prostemu człowiekowi trudno jest pojąć: że marzenia dziesięcioletniego syna o zostaniu zakonnikiem nie są tylko kaprysem dziecka. Zostawił więc na gospodarstwie żonę i szesnastoletniego Michele’a, a sam popłynął za ocean, by zrealizować marzenie małego Franciszka. Być może dostrzegał w tym chłopcu coś, co dawało mu gwarancję, że to przedsięwzięcie warte jest każdej ceny. Po trzech latach wrócił, a zarobione w Ameryce pieniądze wystarczyły na spłacenie długów. W 1906 roku wyemigrował po raz drugi. Tym razem wyjazd okazał się bardziej opłacalny. Grazio ściągnął do siebie starszego syna, razem pracowali na farmie pod Nowym Jorkiem. Po powrocie do kraju za zarobione pieniądze kupili dom dla Michele’a. Status materialny rodziny poprawił się odczuwalnie, ale i sytuacja gospodarcza Włoch uległa polepszeniu. Dwa lata później wypłynęli znowu, najpierw Michele, potem Grazio. Nie byli przez to na wielkiej, rodzinnej uroczystości ? prymicjach Ojca Pio. Ale pamiętajmy, że gdyby nie decyzja o wyjeździe, ta sprzed ponad dziesięciu lat, niby prosta, a jakże trudna, nie byłoby ani prymicji, ani Ojca Pio.
Po śmierci żony i przekazaniu gospodarstwa synowi Michele’owi, Grazio Forgione wyjechał do San Giovanni Rotondo, by być blisko Ojca Pio. Mieszkał u Mary Pyle, jednej z czcicielek Stygmatyka, która wybudowała dom w pobliżu klasztoru. Tam też zmarł 8 października 1946 roku.
Edward Augustyn
?Głos Ojca Pio” (nr 49/2007)